Mattchew
– Wiele razy ćwiczyliśmy i omawialiśmy taktykę, ale chyba nic się nie stanie, gdy powtórzę ją po raz ostatni – powiedział Ted pół godziny przed rozpoczęciem meczu z Puchonami. – Podczas gry z Hufflepuffem nie będziemy musieli atakować tak ostro, jak to było ostatnim razem przy Slytherinie. Musimy im dać trochę odsapnąć, bo zapewne pamiętacie, jak ich potraktowali Ślizgoni. Oczywiście nie będą mieli tak łatwo, trzeba pamiętać, że w tym roku nabyli nowych, dobrych zawodników. James, ty jak zawsze lataj wyżej od wszystkich i wypatruj znicza. Widok z góry daje ci o wiele więcej możliwości. Matt, ty masz prawą stronę boiska, a Fred lewą. Brońcie i atakujcie zawodników. Oby wam się udało tak grać jak ostatnim razem. Blair, wiesz co robić. Po prostu broń. Wiem, że jesteś w tym świetna, teraz tylko pozostaje kwestia, żeby inni też to wiedzieli. Michelle i John, liczę, że uda nam się mieć kafel ciągle w rękach. U nas liczy się szybkość. Ja, będę na środku boiska i spróbuję przechwycić kafla.
Ostatnio udało nam się załatwić nowe miotły, które są nieco szybsze od Wiciosztychów 112 Puchonów.
Myślę, że mamy szansę by wygrać ten mecz.
Kiedy zabrzmiał gwizdek, wszyscy weszliśmy na boisko. Zimowe słońce oślepiło nas, gdy wydostaliśmy się z mroku szatni.
Komentator, Gideon Thomas z Ravenclawu, przedstawił nas widowni. Zaraz potem zbliżyła się do obu drużyn profesor Hooch i ostrzegła nas, byśmy grali czysto. Kapitanowie, czyli Ted Lupin i Alex McGillary, ścisnęli sobie bardzo mocno dłonie, o mało ich nie łamiąc . Zajęliśmy pozycje na miotłach i wystartowaliśmy na gwizdek nauczycielki latania na miotle.
– Puchoni przejęli kafla! Emma Ward[1] mknie jak strzała i zbliża się do bramek przeciwnej drużyny. Michelle wraz z Tedem doganiają uroczą i niesamowicie piękną brunetkę.
– Ehm… Thomas, myślę, że nie powinieneś faworyzować zawodników – zwrócił mu uwagę profesor Slughorn. Gideon puścił tę uwagę mimo uszu.
– Jordan przejęła kafla tuż przed rzutem Ward. Roberts[2] spróbował jej go odebrać, ale ona podała go Luwrowi, który trafił do bramki, jednocześnie dodając Gryfonom dziesięć punktów – komentował dalej Thomas.
Przez jakiś czas nic szczególnego się nie działo. Odbiłem parę razy tłuczka w stronę zawodników przeciwnej drużyny, dzięki czemu nasi po raz kolejny zdobyli kafla.
Alex był dzisiaj wyjątkowo spokojny, latając swobodnie na miotle i nie robiąc nikomu szkód. Jedyną podejrzaną sprawą było to, że bez przerwy przyglądał się Potterowi.
Prowadziliśmy osiemdziesiąt do trzydziestu, a znicz wciąż się nie pokazywał. Odbiłem tłuczka w stronę Robertsa, który akurat trzymał kafla. McGillary był jednak szybszy i uchronił swojego zawodnika, celując prosto w miotłę Jamesa. Miałem zbyt mało czasu, by podlecieć i odbić magiczną piłkę w inną stronę. Już bałem się, że trafi szukającego, gdy w ostatnim momencie Fred nadleciał i skierował tłuczka, co było chyba jego największym błędem w życiu, w stronę Alexa. Ten tylko się uśmiechnął. Wskazał na drugiego pałkarza.
Potter zauważył znicz i pognał w jego stronę. Dalej akcja potoczyła się naprawdę szybko. Pałkarze z przeciwnej drużyny w tym samym momencie z wielką siłą skierowali tłuczki na Jamesa, nie zdążył się nawet uchronić, gdy oba w niego trafiły. Runął na ziemię.
Przerażony, jak najszybciej poleciałem w jego stronę. Wtedy zauważyłem złotą kuleczkę w jego ręce.
– Złapałem. – Uśmiechnął się z ekscytacją, a zaraz potem zemdlał.
Albus
Wbiegłem jak najszybciej do skrzydła szpitalnego i podszedłem do łóżka, gdzie leżał mój starszy brat. Był w dalszym ciągu w śpiączce. Usiadłem na skraj łóżka. Z zaniepokojeniem czekałem, aż się obudzi. Co jakiś czas przychodzili i odchodzili ludzie, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Siedziałem przy nim całe po południe, gdy wreszcie z ulgą zobaczyłem, jak otworzył oczy.
– C-co się stało? – wydusiłem wreszcie.
– Nie słyszałeś? Wygraliśmy! – powiedział z wielkim entuzjazmem i spróbował usiąść, ale najwyraźniej złamane kości jeszcze nie odrosły. Skrzywił się.
– James. Co się stało ? Nie było mnie na meczu, a zbyt wiele osób nie pałało do tego, by mi opowiedzieć, co się wydarzyło.
– Nie było cię na meczu? – zapytał smutno.
No tak, zapewne tylko to do niego dotarło. Czasem naprawdę nie wierzyłem, że można się zachowywać tak jak on.
– Nie, Roxanne poprosiła mnie, bym ją przepytał z ostatnich tematów, a stwierdziła, że na meczu będzie za głośno – westchnąłem.
– Nie mogłeś jej przepytać po meczu? – zdziwił się.
– Nie. Przecież mieliśmy świętować wygraną.
– Ale przecież nie mogłeś wiedzieć, że wygramy – uświadomił mi.
– Niby tak, ale w końcu to oczywiste. Nasi ścigający są niesamowici i ty, ty też jesteś… – nie szło mi zbyt dobrze chwalenie brata – ty też jesteś dobry, okej? – Wreszcie wydusiłem. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
– Och, naprawdę? Jesteś pewien, że tylko dobry? – dopytywał się niewinnym głosikiem.
– Umm… Taa... Jestem pewien – nie mogłem znieść dalszego upokorzenia. – Ale wytłumacz mi, co się stało na boisku?
– To za ciężka i zbyt brutalna historia dla takich dzieciaczków jak ty. – Postanowił się ze mną podroczyć, jednak gdy zauważył moją minę, postanowił przestać –McGillary mnie zaturbował tłuczkami. – Wzruszył ramionami, co było w jego przypadku naprawdę ciężkie.
– Czemu miałby to robić? – Zmarszczyłem brwi.
– Bo się nie lubimy.
Na tym postanowił zakończyć rozmowę, mówiąc, że musi sobie uciąć drzemkę.
[1] Emma Ward – ścigająca Puchonów, na trzecim roku w Hogwarcie.
[2] Paul Roberts – ścigający Puchonów, na piątym roku w Hogwarcie.
Jeśli przeczytałeś/aś skomentuj
A oto rozdział XIII
Miał wyglądać nieco inaczej, ale nie zawsze udaje nam się zrobić tak,
jak chcemy.
-A