poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 12

Roxanne

Gdy już zrelacjonowałam z Rose  to,  co dostałyśmy pod choinkę, rozległo się pukanie do drzwi. Okazało się, że to Albus.
– Cześć! Co dostałeś,  Al? Spodobał ci się mój prezent? – zawołała Rose, zanim chłopak jeszcze zdążył zamknąć drzwi.
– Tak! Jest cudowny – przyznał.
– Też tak sądzę. Sama sobie bym coś takiego sprawiła, ale już raczej nie wypada. Albus się zaśmiał.
– Dziewczyny, muszę wam coś pokazać… – zaczął Potter.
– Sweter, który uszyła babcia Molly na ciebie nie pasuje? A może się nieco rozpruł? – przerwała mu nasza kuzynka, snując domysły.
Westchnęłam.
– Rose! Daj dojść mu do słowa – zawołałam.
– Tak, masz rację. Przepraszam.  – Nie  wydawało się, jakby było  jej przykro. 
Albus wyjął z kieszeni kawałek pergaminu, a zaraz po tym różdżkę.
– Al! Nie można używać czarów poza szkołą. Wiesz o tym przecież – przypomniałam spanikowana.
– Cicho – syknął zrozpaczony. – Dajcie mi coś pokazać.
Natychmiastowo zamilkłyśmy. Albus mruknął słowa: Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego , a zaraz po tym stuknął różdżką w papier. Rose zabrała mu kawałek papieru  jak najszybciej i zaczęła się w niego wpatrywać, wyszukując czegoś nadzwyczajnego. Natychmiastowo na jej twarzy wymalowało się zdumienie. Podbiegłam do niej.
– To jest… to jest mapa Hogwartu! – zawołała zdziwiona.
– Skąd to masz? – spytałam dociekliwie. Po chwili doszedł do mnie pewien fakt.  – Al! To jest nielegalne. Gdyby Longbottom się dowiedział…
– Dlatego mu nie powiemy – przerwała mi Rose.
– Rose! Nie można tak. To jest złe. Od kogo to dostałeś?
– Nie wiem – wyznał Albus – Ale nie dramatyzuj. Jestem pewien, że nie łamiemy regulaminu.  – Zacisnęłam  usta. – A nawet jeśli, patrz,  jakie to jest potrzebne! Tu są wszystkie tajne przejścia.
– Świetnie – warknęłam i wyszłam z pokoju. Jak zawsze nikt nie chciał mnie słuchać, a ja miałam przeczucie, że to się źle skończy.

Scorpius

– Nie sądzicie, że potrawy przyrządzone  przez Fantazję na te święta są wyśmienite? – Matka  spróbowała nawiązać jakąkolwiek rozmowę.
– Tak, są niesamowite – przyznał tato, spoglądając na nas znad zupy.
– A tobie,  Scor, co najbardziej smakuje?
– Nie mów do mnie Scor. Proszę –wywarłem nacisk   na ostatnie słowo.
Nienawidziłem, gdy tak do mnie mówiła. Co prawda nie cierpiałem  jej każdego skierowanego do mnie słowa . Było wypełnione taką sztucznością i pogardą Jeszcze niedawno  musiałem codziennie wysłuchiwać jej narzekań. Gdy się od tego uwolniłem, czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie miałem najmniejszej ochoty wracać tutaj, nawet jeśli to były tylko¬ – a może aż? – dwa tygodnie. Zdecydowałem się na to  tylko i wyłącznie z powodu taty. Wiedziałem, że nie będzie zbytnio szczęśliwy z powodu, że święta musi spędzić z żoną i swoją matką. Głupio by się czuł w obecności samych kobiet, co jestem w stanie zrozumieć.
– Scorpiusie, jak ci mija pierwszy rok w Hogwarcie? – odezwała się do mnie babcia Narcyza, z  końca stołu dla dwudziestu osób.
– Mam dwójkę najlepszych przyjaciół.
– Kto to taki? – starała się okazać zainteresowanie.
– Chris Zabini i Lavender Smith – odpowiedziałem z taką uprzejmością, na jaką tylko mnie było stać.
– Chris… czyli Christopher, tak? – powiedziała bardziej do siebie. – Draconie, czyż ty nie przyjaźniłeś się z Zabinim? Takim przystojnym czarnoskórym chłopcem? – tym razem zwróciła się do mojego ojca.
– Tak, najprawdopodobniej to jest jego syn – odezwał się z niechęcią tato.
– Świetnie. Widzę, że Scorpius nie tylko przejął wygląd po tacie,  a zarówno charakter i upodobanie do odpowiednich ludzi.  – Babcia  chyba myślała, że mnie komplementuje.
Słyszałem,  kim był tato. Nie chciałbym skończyć jak on. Nie chciałbym stawać po tej złej stronie. Wiedziałem, że dziadek był w Azkabanie. Rodzice mi nigdy tego nie powiedzieli, ale pewnego razu podsłuchałem,  jak o nim mówią . Jak mówią  o przeszłości. Dziwne. Ze mną nigdy nie poruszali tego typu tematów. Nie wiedziałem o nich praktycznie nic, przynajmniej  z tego, co się działo kiedyś. Jasne. Wiele razy słyszałem, że przeszłość nie ma znaczenia. Przecież to już się zdarzyło. Jednak to wszystko  mnie nurtowało. Wieczne tajemnice, szeptanie do siebie wieczorami,  a zarazem słodkie uśmiechanie się, jakby wszystko było w porządku.

James

Większość świąt spędziłem wraz z Louisem i Fredem w swoim pokoju. Jak zwykle wymyślaliśmy nowe kawały i żarty, którymi będziemy mogli  zasypać różnych uczniów i Filcha czy panią  Norris.
W święta zawsze było cudowne. Nasze trio świetnie się dogadywało , ale musiałem przyznać, nie było to  to  samo,  co z Mattchewem. W zasadzie już od jakiegoś czasu, dokładnie od kłótni Freda z Mattem, nasza grupa składała się tylko z trzech osób. Ja, Louis i jeden ze starszych o rok kumpli . Z a każdym razem, gdy byliśmy z Mattem, nie wspominaliśmy o Fredzie, a gdy z Feddie’em ,  na odwrót .
Tym razem byłem w pokoju sam z Louisem, bo Freds poszedł zwinąć parę potrzebnych produktów z mugolskiego sklepu, dość daleko położonego od Siedliska, na nasze nowe psikusy. Bawiłem się zniczem, by zająć jakoś ręce. W pewnym momencie Loui się odezwał.
¬– Co masz zamiar zrobić z Alexem? – spytał. – Czy on w ogóle cokolwiek zrobił?
– Spokojna głowa – powiedziałem radośnie. – Co jakiś czas próbuje nasłać na mnie jakieś słabe zaklęcia, ale są strasznie proste do odwołania. Jednak on też nie ma zbyt łatwo. Słyszałem ostatnio, z  poufnych źródeł, że ostatnio dość często  wybucha mu atrament w twarz, torba się dziurawi, książki zostają zalewane, czy pojedyncze  strony z poręczników, akurat podobno te,  z których  będzie miał test, się wyrywają i gdzieś gubią. – Uśmiechnąłem się złośliwie. – Ale nie można się nadto przejmować. Słyszałem, że to dopiero początek  jego małego piekła.
– Możliwe, że twojego też.  – Brak  wiary mojego przyjaciela za każdym razem się ujawniał.
Wzruszyłem ramionami.
– Możliwe. W końcu nikt nie wie, co przyniesie czas.
Przez jakiś czas ponownie się nie odzywaliśmy. Wróciłem do bawienia się małą złotą piłeczką. Puszczałem ją, by odleciała jakieś pół metra nade mną i ponownie ją  łapałem.
– James, myślisz, że Fred w końcu pogodzi się z Mattem? – zapytał nagle.
– Może – odpowiedziałem lekceważąco. W końcu to była sprawa tamtej dwójki.
Ponownie puściłem i złapałem znicza.
– Bez jednego z nich  wszystko jest inne. Mam nadzieję, że wkrótce będzie jak dawniej, bo chyba tego nie wytrzymam. Nie zauważyłeś, że przez to robimy gorsze kawały i są to zazwyczaj niewypał?  Boj ę się, co będzie z tym,  co planujemy, przecież to dopiero będzie akcja… Nie poradzimy sobie osobno.
– Myślę, że do tego czasu się pogodzą.  – Spróbowałem  się uśmiechnąć pocieszająco.

Jeśli przeczytałeś/aś skomentuj
Muszę was przeprosić za dwie rzeczy:
Rozdział jest krótrzy niż zamierzałam.
Następne rozdziały, pewnie zostaną dodane z opóźnieniem.
-A

3 komentarze:

  1. Pierwsza! ^^
    Nie szkodzi, że rozdział jest krótki, jak zawsze przyjemnie się czytało. :)
    Szkoda zrobiło mi się Scorpiusa... całe życie w tajemnicach. :/
    James jest tak podobny do swojego dziadka, że aż strach. Ciekawe, czy z jego wybranką będzie ta sama historia (patrzy w daleką przyszłość). :P

    Dużo, bardzo dużo weny Ci życzę! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nominowałam Cię do The Versatile Blogger Award.
      Oczywiście jeśli nie bierzesz w tym udziału to nie musisz publikować posta o tej nominacji. C:
      http://history-of-lily-evans.blogspot.com

      Usuń
  2. Świetny rozdział. Sorry, ze tak późno komentuję, ale nie miałam czasu.

    OdpowiedzUsuń