poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 10

Lavender

Coraz więcej czasu spędzałam z Scorpiusem Malfoyem i Chrisem Zabinim. Chris był przystojnym, zabawnym i nieco dziwnym chłopakiem, zaś Scorpius miłym, zabójczo uroczym, czasem wrednym, ale i zarazem wspaniałym ślizgonem.
Z dnia na dzień myślałam o nim coraz więcej. Z miesiąca na miesiąc zakochiwałam się w nim coraz mocniej. Wraz z każdym płatkiem śniegu, który spadał na początek zimy, uzależniałam się od niego i jego obecności, że było to wręcz nie wyobrażalne. 
Spędzaliśmy w trójkę cały swój wolny czas. Poczynając od śniadania, kończąc na kolacji i pójściu spać. Nigdy się nie nudziliśmy. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy, a także wyśmiewaliśmy nielubiane przez nas osoby. W pewnym momencie zapominałam już o moich starych fałszywych przyjaciółkach i ciążącej mi rodzinie. Nawet często nie rozpoznawałam mojego starszego brata, Cooka, mijanego na korytarzach. Przez większość czasu żyłam sobie beztrosko. Czasem odrabiałam lekcje, kiedy indziej olewałam nauczycieli i zadania domowe. W pewnym momencie nawet nie obchodziły mnie ujemne punkty dla mojego domu. W końcu miałam kumpli, z którymi spędzałam jak najlepiej czas.
Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, ruszyłam jak najszybciej na lekcję obrony przed czarną magią. Nie byłam spóźniona, jednak chciałam douczyć się zaklęcia, gdyż dzisiejszego dnia, profesor Goldstein miała sprawdzać, naszą poprawność rzucania go. Niestety, znając moje szczęście nie mogłam dojść spokojnie do klasy, nikogo nie spotykając. Przy schodach prowadzących na pierwsze piętro napotkałam mojego brata. Już go miałam wyminąć, ignorując go tak jak większość uczniów, gdy ten złapał mnie za ramię. Zirytowana odwróciłam się w jego stronę.
-Co jest, Cook? –Spytałam, sama zdziwiona, że odezwałam się do niego po imieniu.
– Wracasz na święta do domu? – zapytał mnie łagodnie, próbując oczarować mnie swoimi pięknymi, brązowymi oczami. Niestety miałam takie same, więc na mnie to nie działało. Często przyglądałam się im w lustrze, więc ich widok nie robił na mnie wrażenia.
– A jak myślisz? – było to pytanie retoryczne. Wszyscy wiedzieli jaka byłaby moja odpowiedź. Puchon westchnął głośno.
– Nie możesz tego zrobić dla mamy?
– A co ona dla mnie zrobiła? –rozdrażniłam się.
– Wiele – powiedział cicho.
– Nie sądzę – odpowiedziałam i wyrwałam się z jego uścisku. Chwilę po tym, znalazłam się pod klasą profesor Goldstein.
Na lekcji mieliśmy ćwiczyć w parach. Na moje nieszczęście trafiła mi się krukonka. Marietta Chang. Ciemnowłosa, drobna i nawet ładna dziewczyna.
– Na początek będziecie ćwiczyć zaklęcie Rictusepmra w parach, po piętnastu minutach, będę podchodziła do pojedynczych par i przypatrywała się, czy zaklęcie jest poprawnie rzucone. Oczywiście ci, co zaklęcie rzucą poprawnie i sprawnie, zarabiają do domu po pięć punktów, nieudacznicy, którzy nie będą potrafili go wyczarować, napiszą mi o nim esej na dwie i pół stopy. Tym, co zaklęcie pójdzie w pół dobrze. Załóżmy uda im się rzucić zaklęcie dopiero po chwili, mniej sprawnie, nic nie dostają. Do roboty – oznajmiła nauczycielka i wszyscy zajęli pozycje.
– Powodzenia – uśmiechnęła się do mnie serdecznie dziewczyna. Również się uśmiechnęłam, jednak nie był to szczery uśmiech. Można powiedzieć, że zaliczał się do kategorii ślizgońskich uśmiechów, był lodowaty i nieco fałszywy.
– START! – zawołała profesor i wszyscy unieśli różdżki w górę. Jak na komendę zaczęliśmy wymawiać formułkę zaklęcia, jednak nielicznym, udało się je rzucić poprawnie. W większości, co muszę ze smutkiem dodać, przytrafiło się to uczniom w niebieskich barwach, w tym, mojej partnerce. Upadłam na podłogę i zaczęłam się zwijać ze śmiechu. Czułam się, jakby łaskotało mnie niewidzialne pióro, a ja nie potrafiłam go w żaden sposób powstrzymać. Zaczęłam się turlać i śmiać jeszcze głośniej. Niektórzy popatrzyli na mnie jak na wariatkę i zabrali się do ponowienia próby rzucenia uroku. Po paru sekundach na ziemi znajdowało się więcej osób, torturowanych przez łaskotki. Wreszcie moja przeciwniczka odwołała zaklęcie. Jak najszybciej wstałam i sama ją zaatakowałam. Urok okazał się dobry i celny. Czarnowłosa piękność upadła na podłogę zwijając się ze śmiechu. Na jej nieszczęście ja, tak szybko nie pofatygowałam się, by odwołać Rictusemprę. Zdobyłam pięć punktów dla domu.

Louis

Schowałem się ponownie za swoją fortecą ze śniegu, na widok kolejnych białych kulek. Sam sięgnąłem po dwie i pragnąc pozostać niezauważonym przeturlałem się pod fortecę wroga. Rzuciłem śnieżki w Jamesa i jak najszybciej zwiałem w swą bezpieczną przystań. Jednak nie było mi dane zbyt długo się cieszyć zwycięstwem. James nagle wyrósł spod ziemi i obsypał mnie deszczem śniegowych kulek. Zaraz po tym zaczął się zwijać ze śmiechu.
– Gdybyś… tylko widział… swoją minę! – wydusił i dalej zaczął się śmiać. Dołączyłem do niego. Przez chwilę śmialiśmy się i ponownie obrzucaliśmy śnieżkami. W pewnym momencie kogoś zauważyliśmy. Okazało się, że na początku dróżki idzie Molly, Dominique i Michelle. Wymieniłem z Jamesem znaczące spojrzenia i skryliśmy się za fortecami. Bezpiecznie obserwowałyśmy trójkę gryfonek, które zbliżały się do nas o czymś żywo dyskutując. Kiedy dzieliło je od nas zaledwie parę kroków usłyszałem ciche gwizdnięcie. Złapałem jak największą ilość śnieżek i zacząłem atakować moją siostrę i jej koleżanki. Pisnęły i spróbowały się schronić. Ja wraz z Potterem zaczęliśmy się donośnie śmiać.
– Louis! James! Zabije was! –wrzasnęła zrozpaczona Dominique i rzuciła się na nas wraz z Molly i Shelle. Przez chwilę prowadziliśmy krótką bitwę- chłopcy przeciw dziewczyną, jednak niedługo po tym opadliśmy ze zmęczenia. Wszyscy bez wyjątku zaczęliśmy się śmiać. Lubiłem patrzeć na moją roześmianą siostrę. Tak rzadko uśmiech gościł na jej ładnej twarzy. Gdy zaczęło się ściemniać, cali przemoczeni wróciliśmy do Hogwartu. Ja z Jamesem przysiedliśmy na fotelach przy kominku, zaś dziewczyny ruszyły do swojego dormitorium. Jeszcze przez chwilę wodziłem wzrokiem za siostrą Matthew. Chociaż sam w głębi serca nie chciałem się do tego przyznać, coś czułem do tej dziewczyny.

***

Siedziałem jeszcze przez ponad godzinę z Jamesem w pokoju wspólnym, knując jakiś zabawny plan dokuczeniu Cookowi Smithowi, puchonowi z naszego rocznika, który miał z nami na pieńku. W pewnym momencie podeszła do nas zdenerwowana Victorie.
– James. Musimy pomówić. Teraz – powiedziała. 
Potter zmarszczył brwi i wstał bez słowa.
– Hej! Co tu się stało? – Zawołałem za nimi. – Vickuś, coś się dzieje? – podbiegłem do nich.
– Nieważne – burknęła siostra.
– Denerwuje się. Skoro James wie, myślę, że ja też powinienem – stwierdziłem z pełnym przekonaniem.
– Dobra, chodź, szybko – poddała się blondynka.
– Świetnie. Gdzie idziemy? – spytałem krocząc za nimi.
– Z dala od ludzi – Powiedziała i ruszyliśmy pustymi korytarzami w znalezieniu bezpiecznego miejsca. Wreszcie weszliśmy do pustej klasy.
– James – Zwróciła się do mojego czarnowłosego przyjaciela – Pamiętasz jak... yhm... mnie uratowałeś, przed Alexem? – Chłopak pokiwał twierdząco głową –  Świetnie! Hm... i wiesz, że on później trafił do skrzydła szpitalnego? Leżał tam prawie tydzień. Wiem, że wydarzyło się to stosunkowo dawno, ale on teraz chce się zemścić.
– To wszystko co mi chciałaś powiedzieć? – Zapytał chyba rozczarowany James.
– Tak – Zawołała zdziwiona Victiorie. – Posłuchaj. Alex McGillary chcę na ciebie 
A) napaść 
B) poskarżyć 
lub C) zrobić coś gorszego.
– Ostatnio już go znokautowałem.
– Ale pewnie przyjdzie z przyjaciółmi.
– No i co. Też mam kumpli. Najwyżej na mnie poskarży, a przecież dostałbym najwyżej szlaban.
– Zapewne u Goldstein.
– Miałem u niej masę szlabanów.
– W takim razie zrobi coś jeszcze gorszego – Wreszcie powiedziała cicho. Położyłem rękę na jej ramieniu.
– Nie skrzywdzi już nikogo. Nie pozwolimy na to – Przytuliłem ją, a ona to odwzajemniła. – James jest zawsze z kimś.
– Właśnie, ostatnio dałem sobie z nim radę – Dodał Potter.
– Racja, ale w zasadzie nie był na to przygotowany. Nie wiemy jak to się może skończyć, kiedy będzie inaczej. 
– Najwyżej się przekonamy – Powiedział wesoło James i ruszył do wyjścia.


Jeśli przeczytałeś/aś skomentuj

-A

2 komentarze:

  1. Przepraszam, że nie komentowałam ostatnich rozdziałów, ale miałam wakacje od bloggera i nadrabiam zaległości. :)))
    Rozdział mi się bardzo podoba, szczególnie początek.
    Mam nadzieję, że Alex wymyśli coś okropnego. Chcę zobaczyć Jamesa w akcji.
    Błąd - "nie wyobrażalne" - przymiotniki z nie piszemy łącznie.
    "– Nie ważne – burknęła siostra" - tu tak samo, ale zauważyłam, że lepiej piszesz dialogi i ogólnie jest o wiele mniej błędów. ^^
    Pozdrawiam,
    dziękuję za komentarz u mnie,
    Luniaczek

    OdpowiedzUsuń
  2. W każdym rozdziale wyczuwam miłość (przynajmniej zauroczenie), tylko czekać aż będąziesz łączyć bohaterów w pary. ;D

    Coś czuję, że Alex już szykuje zemstę...

    Biorę się za kolejny, zaległy rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń