Lavender
Coraz więcej czasu spędzałam z Scorpiusem
Malfoyem i Chrisem Zabinim. Chris był przystojnym, zabawnym i nieco dziwnym
chłopakiem, zaś Scorpius miłym, zabójczo uroczym, czasem wrednym, ale i zarazem
wspaniałym ślizgonem.
Z dnia na dzień myślałam o nim coraz więcej. Z miesiąca na miesiąc
zakochiwałam się w nim coraz mocniej. Wraz z każdym płatkiem śniegu, który
spadał na początek zimy, uzależniałam się od niego i jego obecności, że było to
wręcz nie wyobrażalne.
Spędzaliśmy w trójkę cały swój wolny czas.
Poczynając od śniadania, kończąc na kolacji i pójściu spać. Nigdy się nie
nudziliśmy. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy, a także wyśmiewaliśmy nielubiane
przez nas osoby. W pewnym momencie zapominałam już o moich starych fałszywych
przyjaciółkach i ciążącej mi rodzinie. Nawet często nie rozpoznawałam mojego
starszego brata, Cooka, mijanego na korytarzach. Przez większość czasu żyłam
sobie beztrosko. Czasem odrabiałam lekcje, kiedy indziej olewałam nauczycieli i
zadania domowe. W pewnym momencie nawet nie obchodziły mnie ujemne punkty dla
mojego domu. W końcu miałam kumpli, z którymi spędzałam jak najlepiej czas.
Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia,
ruszyłam jak najszybciej na lekcję obrony przed czarną magią. Nie byłam
spóźniona, jednak chciałam douczyć się zaklęcia, gdyż dzisiejszego dnia,
profesor Goldstein miała sprawdzać, naszą poprawność rzucania go. Niestety,
znając moje szczęście nie mogłam dojść spokojnie do klasy, nikogo nie
spotykając. Przy schodach prowadzących na pierwsze piętro napotkałam mojego
brata. Już go miałam wyminąć, ignorując go tak jak większość uczniów, gdy ten
złapał mnie za ramię. Zirytowana odwróciłam się w jego stronę.
-Co jest, Cook? –Spytałam, sama zdziwiona, że odezwałam się do
niego po imieniu.
– Wracasz na święta do domu? – zapytał mnie łagodnie, próbując
oczarować mnie swoimi pięknymi, brązowymi oczami. Niestety miałam takie same,
więc na mnie to nie działało. Często przyglądałam się im w lustrze, więc ich
widok nie robił na mnie wrażenia.
– A jak myślisz? – było to pytanie retoryczne. Wszyscy wiedzieli
jaka byłaby moja odpowiedź. Puchon westchnął głośno.
– Nie możesz tego zrobić dla mamy?
– A co ona dla mnie zrobiła? –rozdrażniłam się.
– Wiele – powiedział cicho.
– Nie sądzę – odpowiedziałam i wyrwałam się z jego uścisku. Chwilę
po tym, znalazłam się pod klasą profesor Goldstein.
Na lekcji mieliśmy ćwiczyć w parach. Na moje nieszczęście trafiła
mi się krukonka. Marietta Chang. Ciemnowłosa, drobna i nawet ładna dziewczyna.
– Na początek będziecie ćwiczyć zaklęcie Rictusepmra w parach, po piętnastu minutach, będę podchodziła do pojedynczych par i
przypatrywała się, czy zaklęcie jest poprawnie rzucone. Oczywiście ci, co
zaklęcie rzucą poprawnie i sprawnie, zarabiają do domu po pięć punktów,
nieudacznicy, którzy nie będą potrafili go wyczarować, napiszą mi o nim esej na
dwie i pół stopy. Tym, co zaklęcie pójdzie w pół dobrze. Załóżmy uda im się
rzucić zaklęcie dopiero po chwili, mniej sprawnie, nic nie dostają. Do roboty –
oznajmiła nauczycielka i wszyscy zajęli pozycje.
– Powodzenia – uśmiechnęła się do mnie serdecznie dziewczyna.
Również się uśmiechnęłam, jednak nie był to szczery uśmiech. Można powiedzieć,
że zaliczał się do kategorii ślizgońskich uśmiechów, był lodowaty i
nieco fałszywy.
– START! – zawołała profesor i wszyscy unieśli różdżki w górę. Jak
na komendę zaczęliśmy wymawiać formułkę zaklęcia, jednak nielicznym, udało się
je rzucić poprawnie. W większości, co muszę ze smutkiem dodać, przytrafiło się
to uczniom w niebieskich barwach, w tym, mojej partnerce. Upadłam na podłogę i
zaczęłam się zwijać ze śmiechu. Czułam się, jakby łaskotało mnie niewidzialne
pióro, a ja nie potrafiłam go w żaden sposób powstrzymać. Zaczęłam się turlać i
śmiać jeszcze głośniej. Niektórzy popatrzyli na mnie jak na wariatkę i zabrali
się do ponowienia próby rzucenia uroku. Po paru sekundach na ziemi znajdowało
się więcej osób, torturowanych przez łaskotki. Wreszcie moja przeciwniczka
odwołała zaklęcie. Jak najszybciej wstałam i sama ją zaatakowałam. Urok okazał
się dobry i celny. Czarnowłosa piękność upadła na podłogę zwijając się ze
śmiechu. Na jej nieszczęście ja, tak szybko nie pofatygowałam się, by odwołać
Rictusemprę. Zdobyłam pięć punktów dla domu.
Louis
Schowałem się ponownie za swoją fortecą ze
śniegu, na widok kolejnych białych kulek. Sam sięgnąłem po dwie i pragnąc pozostać
niezauważonym przeturlałem się pod fortecę wroga. Rzuciłem śnieżki w Jamesa i
jak najszybciej zwiałem w swą bezpieczną przystań. Jednak nie było mi dane zbyt
długo się cieszyć zwycięstwem. James nagle wyrósł spod ziemi i obsypał mnie
deszczem śniegowych kulek. Zaraz po tym zaczął się zwijać ze śmiechu.
– Gdybyś… tylko widział… swoją minę! – wydusił i dalej zaczął się
śmiać. Dołączyłem do niego. Przez chwilę śmialiśmy się i ponownie obrzucaliśmy
śnieżkami. W pewnym momencie kogoś zauważyliśmy. Okazało się, że na początku
dróżki idzie Molly, Dominique i Michelle. Wymieniłem z Jamesem znaczące
spojrzenia i skryliśmy się za fortecami. Bezpiecznie obserwowałyśmy trójkę
gryfonek, które zbliżały się do nas o czymś żywo dyskutując. Kiedy dzieliło je
od nas zaledwie parę kroków usłyszałem ciche gwizdnięcie. Złapałem jak
największą ilość śnieżek i zacząłem atakować moją siostrę i jej koleżanki.
Pisnęły i spróbowały się schronić. Ja wraz z Potterem zaczęliśmy się donośnie
śmiać.
– Louis! James! Zabije was! –wrzasnęła zrozpaczona Dominique
i rzuciła się na nas wraz z Molly i Shelle. Przez chwilę prowadziliśmy krótką
bitwę- chłopcy przeciw dziewczyną, jednak niedługo po tym opadliśmy ze zmęczenia.
Wszyscy bez wyjątku zaczęliśmy się śmiać. Lubiłem patrzeć na moją roześmianą
siostrę. Tak rzadko uśmiech gościł na jej ładnej twarzy. Gdy zaczęło się
ściemniać, cali przemoczeni wróciliśmy do Hogwartu. Ja z Jamesem przysiedliśmy
na fotelach przy kominku, zaś dziewczyny ruszyły do swojego dormitorium.
Jeszcze przez chwilę wodziłem wzrokiem za siostrą Matthew. Chociaż sam w głębi
serca nie chciałem się do tego przyznać, coś czułem do tej dziewczyny.
***
Siedziałem jeszcze przez ponad godzinę z Jamesem w pokoju
wspólnym, knując jakiś zabawny plan dokuczeniu Cookowi Smithowi, puchonowi z
naszego rocznika, który miał z nami na pieńku. W pewnym momencie podeszła do
nas zdenerwowana Victorie.
– James. Musimy pomówić. Teraz – powiedziała.
Potter zmarszczył brwi i wstał bez słowa.
Potter zmarszczył brwi i wstał bez słowa.
– Hej! Co tu się stało? – Zawołałem za nimi. – Vickuś, coś się
dzieje? – podbiegłem do nich.
– Nieważne – burknęła siostra.
– Denerwuje się. Skoro James wie, myślę, że ja też powinienem – stwierdziłem
z pełnym przekonaniem.
– Dobra, chodź, szybko – poddała się blondynka.
– Świetnie. Gdzie idziemy? – spytałem krocząc za nimi.
– Z dala od ludzi – Powiedziała i ruszyliśmy pustymi korytarzami w
znalezieniu bezpiecznego miejsca. Wreszcie weszliśmy do pustej klasy.
– James – Zwróciła się do mojego czarnowłosego przyjaciela –
Pamiętasz jak... yhm... mnie uratowałeś, przed Alexem? – Chłopak pokiwał
twierdząco głową – Świetnie! Hm... i
wiesz, że on później trafił do skrzydła szpitalnego? Leżał tam prawie tydzień.
Wiem, że wydarzyło się to stosunkowo dawno, ale on teraz chce się zemścić.
– To wszystko co mi chciałaś powiedzieć? – Zapytał chyba
rozczarowany James.
– Tak – Zawołała zdziwiona Victiorie. – Posłuchaj. Alex McGillary
chcę na ciebie
A) napaść
B) poskarżyć
lub C) zrobić coś gorszego.
A) napaść
B) poskarżyć
lub C) zrobić coś gorszego.
– Ostatnio już go znokautowałem.
– Ale pewnie przyjdzie z przyjaciółmi.
– No i co. Też mam kumpli. Najwyżej na mnie poskarży, a przecież
dostałbym najwyżej szlaban.
– Zapewne u Goldstein.
– Miałem u niej masę szlabanów.
– W takim razie zrobi coś jeszcze gorszego – Wreszcie powiedziała
cicho. Położyłem rękę na jej ramieniu.
– Nie skrzywdzi już nikogo. Nie pozwolimy na to – Przytuliłem ją,
a ona to odwzajemniła. – James jest zawsze z kimś.
– Właśnie, ostatnio dałem sobie z nim radę – Dodał Potter.
– Racja, ale w zasadzie nie był na to przygotowany. Nie wiemy jak
to się może skończyć, kiedy będzie inaczej.
– Najwyżej się przekonamy – Powiedział wesoło James i ruszył do
wyjścia.
Jeśli przeczytałeś/aś skomentuj
-A
Przepraszam, że nie komentowałam ostatnich rozdziałów, ale miałam wakacje od bloggera i nadrabiam zaległości. :)))
OdpowiedzUsuńRozdział mi się bardzo podoba, szczególnie początek.
Mam nadzieję, że Alex wymyśli coś okropnego. Chcę zobaczyć Jamesa w akcji.
Błąd - "nie wyobrażalne" - przymiotniki z nie piszemy łącznie.
"– Nie ważne – burknęła siostra" - tu tak samo, ale zauważyłam, że lepiej piszesz dialogi i ogólnie jest o wiele mniej błędów. ^^
Pozdrawiam,
dziękuję za komentarz u mnie,
Luniaczek
W każdym rozdziale wyczuwam miłość (przynajmniej zauroczenie), tylko czekać aż będąziesz łączyć bohaterów w pary. ;D
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Alex już szykuje zemstę...
Biorę się za kolejny, zaległy rozdział. ;)