wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 11

Rose

Nadszedł okres świąteczny. Hogwart wyglądał jak z bajki. Szczególnie świątecznie była przyozdobiona Wielka Sala. Ogromne choinki, które przytargał Hagrid, stały przy ścianach, były na nich powieszone przez profesora Flitwicka  i Daviesa bombki, pierniczki, lukrowe laseczki i inne tego typu ozdóbki. Jednak najbardziej przyciągającą wzrok dekoracją choinki   był pyłek, który świecił się tak, że wyglądało to jakby zdjęto gwiazdy z nieba i postanowiono je umieścić na świątecznym drzewku. Śnieg prószył z sufitu, na siedzących przy stołach uczniów.
Przy praktycznie każdym wejściu do sali znajdowały się jemioły. Duchy śpiewały kolędy, a Filch marudził, że jest coraz więcej błota, a zarazem cieszył się, że nadchodzą ferie świąteczne i wreszcie będzie mógł odpocząć od niewdzięcznych bachorów. Zostały ostatnie dni wpisywania się na listę pozostałych uczniów w Hogwarcie.
Jednak mnie to nie dotyczyło. Wybierałam się na święta do babci i dziadka. Co roku odbywały się u nich święta. Cała rodzina, czyli dwadzieścia sześć osób, zbierała w Siedlisku, domu zamieszkiwanym przez dziadków. Zawsze wyśmiewałam z rodzeństwem tę nazwę. Była taka absurdalna i nigdy nie mieliśmy pojęcia,  czemu się tak nazywa. W zasadzie, jeszcze do  niedawna nawet nie pojmowałam, co to jest siedlisko.
W Siedlisku,  znajdowało się piętnaście sypialni, w tym dwie były nigdy nie zamieszkane. Dom został podzielony na pojedyncze mieszkania, w których zazwyczaj mieściły się po dwa pokoje. Dodatkowo w każdym  znajdowały się  łazienki, saloniki i nieużywane  kuchnie, korzystano z nich jedynie, gdy ktoś zgłodniał w nocy i zbytnio obawiał się skradania do kuchni głównej, gdzie znajdował się ogromny stół dla ponad trzydziestu  osób. Właśnie w niej zawsze jedliśmy posiłki.
         Już nie mogłam się doczekać babcinych obiadów, plotek dorosłych i wygłupów z młodszą częścią rodziny. Bardzo oczekiwałam również wujka, Charliego. Był samotny, jednak co jakiś czas przywoził ze sobą z Rumunii jakieś miłe partnerki. Jego związki nigdy nie trwały dłużej niż rok, a jednak dziewczyny okazywały się przesympatyczne . Przywoził on również bardzo wyszukane prezenty.
W ostatnim tygodniu szkoły,  lekcje minęły naprawdę szybko. Nawet się nie zorientowałam, gdy znalazłam się w przedziale w Londyn  Express, wracając do domu.

Marietta

Przez chwilę wodziłam wzrokiem w tłumie, próbując znaleźć mamę. Gdy wreszcie ją dojrzałam,  uśmiechnęłam się serdecznie i do niej podbiegłam, by się przytulić po długiej rozłące. Puściłam torby i wtuliłam się w nią  jak najmocniej, by ponownie poczuć znajomy zapach kogoś, komu można ufać, przy kim się mogę poczuć się bezpiecznie. Stałyśmy tak przez chwilę. Ludzie nas taranowali, ale mnie i mamę to  nie obchodziło. Chciałam tylko, poczuć bliskość kogoś, kto mnie kocha i nie zawiedzie.
– Tęskniłam.  – Usłyszałam  jej głos  tuż  przy uchu.
– Ja też – odpowiedziałam i pocałowałam ją w policzek. 
Odsunęła się ode mnie.
– Koniec tych czułości. Mam dla ciebie niespodziankę.  – Wzięła  moje walizki i ruszyła w stronę samochodu. W trakcie drogi powrotnej do domu trajkotałyśmy o tym, jak bardzo się cieszymy, że wreszcie się widzimy.
– Więc co to za niespodzianka?
– Nie mogę ci powiedzieć – stwierdziła ze śmiechem. – Inaczej nie byłaby  to niespodzianka.
– Oj,  no powiedz! Proszę! – zawołałam, miałam nadzieję , przekonująco.
– No dobra. Zrobiłam twoje ukochane ciasto! Tiramisu! – wydała z siebie zadowolony pomruk. – Cieszysz się?
– Jasne! – Przytuliłam  ją mocno.
Gdy tylko wróciłyśmy do domu, zabrałyśmy się za szykowanie wigilijnej  kolacji. Większość dań  wykonała już mama, jednak ja uparłam się, że przygotuję resztę. Nie miała nic przeciwko. Włączyłyśmy naszą ulubioną kasetę ze składankami wykonanymi przeze mnie i jak najszybciej skończyłyśmy robotę, co jakiś czas coś podjadając.
– Biegnij do pokoju, ja poukładam wszystko na stole – powiedziała mama. Udałam się do swojego pokoju, gdzie zabrałam się za czytanie,  niedokończonej przeze mnie jeszcze książki. Pochłonęła mnie tak zupełnie, że nie usłyszałam  jak mama mnie zawołała  na kolację wigilijną. Dopiero gdy wkradła się do mojego  pokoju i   spokojnie  to obwieściła, ruszyłam z nią do średniej wielkości salonu. Usiadłyśmy razem przy stole nieco za dużym dla dwóch osób, ale także za małym dla trójki, jednak stół był właśnie posłany  dla trzech osób.
– Mamo, dla kogo jest to trzecie posłanie? – zapytałam,  siadając na swoim miejscu.
– Zapewne dla niespodziewanego gościa…
– Mamo! Czy ponownie postanowiłaś posłać  dla taty?
– Nie… Przestań.
– On nie wróci. Wiesz o tym.
– Marietta, przestań – wydusiła. – Chodź, odmówimy modlitwę i weźmiemy się za jedzenie.
Wykonałam prośbę mamy, jednak wcześniej zabrałam trzecie posłanie. Przez resztę kolacji postanowiłam nie mówić nic o tacie.
– Jak zawsze zrobiłyśmy za dużo jedzenia – zaśmiała się mama, gdy już byłyśmy najedzone, a masa dań jeszcze została.
– Jak tam u ciebie? Dobrze minęło ci to pół roku? – zapytałam.
– W porządku. Miałam parę sprzeczek z współpracownicami. Ogólnie było dobrze. W dodatku… dostałam awans! – Zapiszczałyśmy razem  z radości i przytuliłam mamę.
– Gratuluję! To cudowne. Jestem z ciebie taka dumna.
– Wiem, dziękuję. A u ciebie, skarbie? – spytała mnie opiekuńczo Cho.
– W porządku– skłamałam.
– Możesz mi wszystko powiedzieć, wiesz o tym, prawda?
– Wiem.
– A ja czuję, że coś się dzieje. Opowiedz mi.
– Jest to,  co zawsze – wydukałam.
– Masz problem z koleżankami?
Prychnęłam.
– Problem? One są okropne. Nieważne,   co zrobię, jak chcę pomóc,  zawsze jest wszystko źle, nawet wtedy, gdy jest dobrze!
– Nie przejmuj się nimi.  – Mama  złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się kojąco.
– Próbowałam. Dodatkowo jest taka małpa ze Slytherinu. Lavender Smith. 
Mama skrzywiła się na to nazwisko.
– Smith, mówisz?
– Taa… Ona jest jeszcze gorsza niż cała zgraja tych wszystkich dziewczyn z mojego dormitorium. Zawsze się wywyższa, w dodatku, odkąd zaprzyjaźniła się z tym Scorpiusem Malfoyem – Cho niezauważalnie drgnęła na to imię – stała  się jeszcze gorsza. 
– W końcu spotkasz kogoś dobrego i los się do ciebie uśmiechnie – pocieszyła mnie mama.
– Miejmy nadzieję – mruknęłam i wzięłam ostatni kęs już chłodnej, wegetariańskiej  lazani.

Albus

Kolacja świąteczna była nieziemska. Jedzenie w Hogwarcie było cudowne, jednak nie dało się go porównać do kuchni babci. Następnego dnia rano, stos prezentów leżał przy moim łóżku. Pokój  dzieliłem z Hugonem. Jak najszybciej zacząłem rozpakowywać prezenty z mojej kupki. Była ich masa. Na początek wziąłem od babci i dziadka. Był to dziergany sweter z literą A i masa bułeczek, batoników i innych słodyczy domowej roboty. Od Hugo dostałem paczkę czekoladowych żab, zaś od Lily fasolki Barty’ego Botta. James, Louis i Fred podarowali mi masę magicznych przedmiotów od Zonka. Roxanne przesłała grubą książkę, jak mówi  „wartą przeczytania”. Rose wysłała mi – nie wiem jak, zdobyte  – autografy mojej ulubionej drużyny quddicha, Strzał z Appleby, i książkę o nich. Victorie i Ted podarowali mi gitarę, bo kiedyś powiedziałem im, że bardzo chciałbym się nauczyć grać. Oczywiście miała jakieś magiczne właściwości, ale to postanowiłem rozgryźć później. Wujek Charlie dał mi figurkę smoka, który się ruszał i zionął ogniem. Od rodziców Freda i Roxie dostałem największy na świecie skup przedmiotów od Magicznych Dowcipów Weasleyów. Hermiona i Ron podarowali mi również książkę i magiczną zakładkę, która zapewne była pomysłem Ronalda. Mama wysłała poradnik,  jak obchodzić się z dziewczynami.
– Al, idę się pochwalić Lily,  co dostałem. Poczekaj tu, okay ? – oznajmił    Hugo, na co przytaknąłem. 
Już miałem runąć na łóżko, gdy zauważyłem kopertę na samym dnie paczek. Otworzyłem ją. Ku mojemu zdziwieniu, znajdował się tam poskładany kawałek pergaminu. Ze środka wyleciała karteczka.
„Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego”
Z tyłu zaś było napisane:
 „Koniec psot”
I tyle. Przeglądałem  karteczkę do przyjścia Hugona. Dalej nie rozgryzłem,  o co chodzi. Przyglądałem się z zaciekawieniem kawałkowi  zniszczonego pergaminu. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że może coś powinienem na nim napisać. Spróbowałem. Nic się nie działo. Zakląłem.
„Przysięgam uroczyście, że knuje coś niedobrego”. „Koniec psot”. „Przysięgam uroczyście, że knuje coś niedobrego”. „Koniec psot”. „Przysięgam uroczyście, że knu…”
– Hugo! Muszę iść do toalety. Poczekaj – zawołałem, by odejść nachwalę od obecności Hugona  i jak najszybciej ruszyłem w stronę łazienki. 
Usiadłem na koszu do prania i zacząłem jeszcze intensywniej myśleć. Byłem już prawie pewien, że trzeba użyć czarów. Ale przecież nie mogłem używać ich poza szkołą. Byłem jednak tak bardzo ciekawy, co oznacza ten tajemniczy kawałek papieru. Wziąłem różdżkę do ręki. Tylko jaki ruch trzeba wykonać? Zaryzykowałem.
– Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.  – Uderzyłem  różdżką w papier. Przez chwilę nic się nie działo. Wreszcie pojawił się napis.

Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz
Zawsze uczynni doradcy Czarodziejskich Psotników
Mają zaszczyt przedstawić:
MAPĘ HUNCWOTÓW

Zaraz po tym na pergaminie  zaczęły się rysować linie. Wpatrywałem się w to z szybko bijącym sercem. Przed sobą miałem mapę  Hogwartu.

Jeśli przeczytałeś/aś skomentuj
-A

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ale MAPA HUNCWOTÓW! Jjdhasjdjs. *-*
    Kocham Mapę Huncwotów. Choć Rowling zdradziła, że James ukradł ją z szuflady Harry'ego, no ale co tam.
    Przyjemny, świąteczny rozdział. :))
    Pozdrawiam,
    Luniaczek

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooo Mapa Huncwotów!
    Uwielbiam ją *^* Kurczę, dawno nie komentowałam :P
    Rozdział fajny, ale wciąż martwię się o Jamesa i Victoire :/ Ten Alex może być nieobliczalny i może zrobić im krzywdę.
    Jaka atmosfera świąt w środku lata :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie mi się czytało, piękny opis świąt. :)
    Zasmucił mnie moment, w którym Mariett mówiła o swoim ojcu, który nigdy nie spędzi z nią świąt. :/ Tak na marginesie... też uwielbiam tiramisu.
    Zazdroszczę Albusowi, ma taką wielką rodzinę, dzięki czemu dostał tuzin prezentów! ;D
    Znalazłam tylko jeden błąd, napisałaś "quddich", a poprawna forma to "quidditch", ale to błąd, co trzeba przyznać, który popełnia wiele osób (mnie też się zdarzało). XD
    Cieszę się, że to Albus dostał Mapę Huncwotów, uważam, że on lepiej ją wykorzysta niż James. :)

    Pozdrawiam i życzę miłych wakacji. :*

    OdpowiedzUsuń