Rose
Nadszedł okres świąteczny. Hogwart wyglądał jak z bajki. Szczególnie świątecznie
była przyozdobiona Wielka Sala. Ogromne choinki, które przytargał Hagrid, stały
przy ścianach, były na nich powieszone przez profesora Flitwicka i Daviesa bombki, pierniczki, lukrowe laseczki i inne tego typu ozdóbki.
Jednak najbardziej przyciągającą wzrok dekoracją choinki był pyłek, który świecił się tak, że wyglądało to jakby zdjęto gwiazdy z
nieba i postanowiono je umieścić na świątecznym drzewku. Śnieg prószył z
sufitu, na siedzących przy stołach uczniów.
Przy praktycznie każdym wejściu do sali znajdowały się jemioły. Duchy
śpiewały kolędy, a Filch marudził, że jest coraz więcej błota, a zarazem
cieszył się, że nadchodzą ferie świąteczne i wreszcie będzie mógł odpocząć od
niewdzięcznych bachorów. Zostały ostatnie dni wpisywania się na listę
pozostałych uczniów w Hogwarcie.
Jednak mnie to nie dotyczyło. Wybierałam się na święta do babci i dziadka.
Co roku odbywały się u nich święta. Cała rodzina, czyli dwadzieścia sześć osób,
zbierała w Siedlisku, domu zamieszkiwanym przez dziadków. Zawsze wyśmiewałam z
rodzeństwem tę nazwę. Była taka absurdalna i nigdy nie mieliśmy pojęcia, czemu się tak nazywa. W zasadzie, jeszcze do niedawna nawet nie pojmowałam, co to jest siedlisko.
W Siedlisku, znajdowało się piętnaście sypialni, w tym
dwie były nigdy nie zamieszkane. Dom został podzielony na pojedyncze
mieszkania, w których zazwyczaj mieściły się po dwa pokoje. Dodatkowo w
każdym znajdowały się łazienki, saloniki i nieużywane kuchnie, korzystano z
nich jedynie, gdy ktoś zgłodniał w nocy i zbytnio obawiał się skradania do
kuchni głównej, gdzie znajdował się ogromny stół dla ponad trzydziestu osób. Właśnie w niej zawsze jedliśmy posiłki.
Już nie mogłam się doczekać babcinych obiadów, plotek dorosłych i wygłupów
z młodszą częścią rodziny. Bardzo oczekiwałam również wujka, Charliego. Był
samotny, jednak co jakiś czas przywoził ze sobą z Rumunii jakieś miłe
partnerki. Jego związki nigdy nie trwały dłużej niż rok, a jednak dziewczyny
okazywały się przesympatyczne . Przywoził on również bardzo wyszukane prezenty.
W ostatnim tygodniu szkoły, lekcje minęły naprawdę
szybko. Nawet się nie zorientowałam, gdy znalazłam się w przedziale w
Londyn Express, wracając do domu.
Marietta
Przez chwilę wodziłam wzrokiem w tłumie, próbując znaleźć mamę. Gdy
wreszcie ją dojrzałam, uśmiechnęłam się serdecznie i do niej
podbiegłam, by się przytulić po długiej rozłące. Puściłam torby i wtuliłam się
w nią jak najmocniej, by ponownie poczuć znajomy
zapach kogoś, komu można ufać, przy kim się mogę poczuć się bezpiecznie.
Stałyśmy tak przez chwilę. Ludzie nas taranowali, ale mnie i mamę to nie obchodziło. Chciałam tylko, poczuć bliskość kogoś, kto mnie kocha i nie
zawiedzie.
– Tęskniłam. – Usłyszałam jej głos tuż przy uchu.
– Ja też – odpowiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
Odsunęła się ode mnie.
– Koniec tych czułości. Mam dla ciebie niespodziankę. – Wzięła moje walizki i ruszyła w stronę samochodu.
W trakcie drogi powrotnej do domu trajkotałyśmy o tym, jak bardzo się cieszymy,
że wreszcie się widzimy.
– Więc co to za niespodzianka?
– Nie mogę ci powiedzieć – stwierdziła ze śmiechem. – Inaczej nie
byłaby to niespodzianka.
– Oj, no powiedz! Proszę! – zawołałam, miałam
nadzieję , przekonująco.
– No dobra. Zrobiłam twoje ukochane ciasto! Tiramisu! – wydała z siebie
zadowolony pomruk. – Cieszysz się?
– Jasne! – Przytuliłam ją mocno.
Gdy tylko wróciłyśmy do domu, zabrałyśmy się za szykowanie wigilijnej kolacji. Większość dań wykonała już mama, jednak ja uparłam
się, że przygotuję resztę. Nie miała nic przeciwko. Włączyłyśmy naszą ulubioną
kasetę ze składankami wykonanymi przeze mnie i jak najszybciej skończyłyśmy
robotę, co jakiś czas coś podjadając.
– Biegnij do pokoju, ja poukładam wszystko na stole – powiedziała mama.
Udałam się do swojego pokoju, gdzie zabrałam się za czytanie, niedokończonej przeze mnie jeszcze książki. Pochłonęła mnie tak zupełnie,
że nie usłyszałam jak mama mnie zawołała na kolację wigilijną. Dopiero gdy wkradła się do mojego pokoju i spokojnie to obwieściła, ruszyłam z nią do średniej wielkości salonu. Usiadłyśmy
razem przy stole nieco za dużym dla dwóch osób, ale także za małym dla trójki,
jednak stół był właśnie posłany dla trzech osób.
– Mamo, dla kogo jest to trzecie posłanie? – zapytałam, siadając na swoim miejscu.
– Zapewne dla niespodziewanego gościa…
– Mamo! Czy ponownie postanowiłaś posłać dla taty?
– Nie… Przestań.
– On nie wróci. Wiesz o tym.
– Marietta, przestań – wydusiła. – Chodź, odmówimy modlitwę i weźmiemy się
za jedzenie.
Wykonałam prośbę mamy, jednak wcześniej zabrałam trzecie posłanie. Przez
resztę kolacji postanowiłam nie mówić nic o tacie.
– Jak zawsze zrobiłyśmy za dużo jedzenia – zaśmiała się mama, gdy już
byłyśmy najedzone, a masa dań jeszcze została.
– Jak tam u ciebie? Dobrze minęło ci to pół roku? – zapytałam.
– W porządku. Miałam parę sprzeczek z współpracownicami. Ogólnie było
dobrze. W dodatku… dostałam awans! – Zapiszczałyśmy razem z radości i przytuliłam mamę.
– Gratuluję! To cudowne. Jestem z ciebie taka dumna.
– Wiem, dziękuję. A u ciebie, skarbie? – spytała mnie opiekuńczo Cho.
– W porządku– skłamałam.
– Możesz mi wszystko powiedzieć, wiesz o tym, prawda?
– Wiem.
– A ja czuję, że coś się dzieje. Opowiedz mi.
– Jest to, co zawsze – wydukałam.
– Masz problem z koleżankami?
Prychnęłam.
– Problem? One są okropne. Nieważne, co zrobię, jak chcę pomóc, zawsze jest wszystko
źle, nawet wtedy, gdy jest dobrze!
– Nie przejmuj się nimi. – Mama złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się kojąco.
– Próbowałam. Dodatkowo jest taka małpa ze Slytherinu. Lavender
Smith.
Mama skrzywiła się na to nazwisko.
– Smith, mówisz?
– Taa… Ona jest jeszcze gorsza niż cała zgraja tych wszystkich dziewczyn z
mojego dormitorium. Zawsze się wywyższa, w dodatku, odkąd zaprzyjaźniła się z
tym Scorpiusem Malfoyem – Cho niezauważalnie drgnęła na to imię – stała się jeszcze gorsza.
– W końcu spotkasz kogoś dobrego i los się do ciebie uśmiechnie –
pocieszyła mnie mama.
– Miejmy nadzieję – mruknęłam i wzięłam ostatni kęs już chłodnej,
wegetariańskiej lazani.
Albus
Kolacja świąteczna była nieziemska. Jedzenie w Hogwarcie było cudowne,
jednak nie dało się go porównać do kuchni babci. Następnego dnia rano, stos
prezentów leżał przy moim łóżku. Pokój dzieliłem z Hugonem. Jak
najszybciej zacząłem rozpakowywać prezenty z mojej kupki. Była ich masa. Na
początek wziąłem od babci i dziadka. Był to dziergany sweter z literą A i masa
bułeczek, batoników i innych słodyczy domowej roboty. Od Hugo dostałem paczkę
czekoladowych żab, zaś od Lily fasolki Barty’ego Botta. James, Louis i Fred
podarowali mi masę magicznych przedmiotów od Zonka. Roxanne przesłała grubą
książkę, jak mówi „wartą przeczytania”. Rose wysłała
mi – nie wiem jak, zdobyte – autografy mojej
ulubionej drużyny quddicha, Strzał z Appleby, i książkę o nich. Victorie i Ted
podarowali mi gitarę, bo kiedyś powiedziałem im, że bardzo chciałbym się
nauczyć grać. Oczywiście miała jakieś magiczne właściwości, ale to postanowiłem
rozgryźć później. Wujek Charlie dał mi figurkę smoka, który się ruszał i zionął
ogniem. Od rodziców Freda i Roxie dostałem największy na świecie skup
przedmiotów od Magicznych Dowcipów Weasleyów. Hermiona i Ron podarowali mi
również książkę i magiczną zakładkę, która zapewne była pomysłem Ronalda. Mama
wysłała poradnik, jak obchodzić się z dziewczynami.
– Al, idę się pochwalić Lily, co dostałem. Poczekaj
tu, okay ? – oznajmił Hugo, na co
przytaknąłem.
Już miałem runąć na łóżko, gdy zauważyłem kopertę na samym dnie paczek. Otworzyłem
ją. Ku mojemu zdziwieniu, znajdował się tam poskładany kawałek pergaminu. Ze
środka wyleciała karteczka.
„Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego”
Z tyłu zaś było napisane:
„Koniec psot”
I tyle. Przeglądałem karteczkę do przyjścia Hugona. Dalej nie
rozgryzłem, o co chodzi. Przyglądałem się z
zaciekawieniem kawałkowi zniszczonego pergaminu. W pewnym momencie
przyszło mi do głowy, że może coś powinienem na nim napisać. Spróbowałem. Nic
się nie działo. Zakląłem.
„Przysięgam uroczyście, że knuje coś niedobrego”. „Koniec psot”.
„Przysięgam uroczyście, że knuje coś niedobrego”. „Koniec psot”. „Przysięgam
uroczyście, że knu…”
– Hugo! Muszę iść do toalety. Poczekaj – zawołałem, by odejść nachwalę od
obecności Hugona i jak najszybciej ruszyłem w stronę
łazienki.
Usiadłem na koszu do prania i zacząłem jeszcze intensywniej myśleć. Byłem
już prawie pewien, że trzeba użyć czarów. Ale przecież nie mogłem używać ich
poza szkołą. Byłem jednak tak bardzo ciekawy, co oznacza ten tajemniczy kawałek
papieru. Wziąłem różdżkę do ręki. Tylko jaki ruch trzeba wykonać?
Zaryzykowałem.
– Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. – Uderzyłem różdżką w papier. Przez chwilę nic się nie
działo. Wreszcie pojawił się napis.
Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz
Zawsze uczynni doradcy Czarodziejskich Psotników
Mają zaszczyt przedstawić:
MAPĘ HUNCWOTÓW
Zaraz po tym na pergaminie zaczęły się rysować
linie. Wpatrywałem się w to z szybko bijącym sercem. Przed sobą miałem
mapę Hogwartu.
Jeśli przeczytałeś/aś skomentuj
-A
Świetny rozdział. Czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale MAPA HUNCWOTÓW! Jjdhasjdjs. *-*
OdpowiedzUsuńKocham Mapę Huncwotów. Choć Rowling zdradziła, że James ukradł ją z szuflady Harry'ego, no ale co tam.
Przyjemny, świąteczny rozdział. :))
Pozdrawiam,
Luniaczek
Ooooo Mapa Huncwotów!
OdpowiedzUsuńUwielbiam ją *^* Kurczę, dawno nie komentowałam :P
Rozdział fajny, ale wciąż martwię się o Jamesa i Victoire :/ Ten Alex może być nieobliczalny i może zrobić im krzywdę.
Jaka atmosfera świąt w środku lata :D
Pozdrawiam
Bardzo fajnie mi się czytało, piękny opis świąt. :)
OdpowiedzUsuńZasmucił mnie moment, w którym Mariett mówiła o swoim ojcu, który nigdy nie spędzi z nią świąt. :/ Tak na marginesie... też uwielbiam tiramisu.
Zazdroszczę Albusowi, ma taką wielką rodzinę, dzięki czemu dostał tuzin prezentów! ;D
Znalazłam tylko jeden błąd, napisałaś "quddich", a poprawna forma to "quidditch", ale to błąd, co trzeba przyznać, który popełnia wiele osób (mnie też się zdarzało). XD
Cieszę się, że to Albus dostał Mapę Huncwotów, uważam, że on lepiej ją wykorzysta niż James. :)
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji. :*